poniedziałek, 2 czerwca 2014

Czego Ty chcesz?!

Wsłuchiwałeś się kiedyś w swoje wnętrze? Na dnie Twojego serca ukryte są pragnienia, których już dawno nie poszukujesz. Dlaczego? Mamy często wrażenie, że do szczęścia potrzebna nam dobra praca, wiązanie końca z końcem, zdrowie i trochę wolnego czasu. To nie jest prawda! Życie to nie tylko praca i odpoczynek. Chciej więcej!


Przytoczę na początek jeden fragment z Ewangelii wg św. Marka:

" Przybyli na drugą stronę jeziora do kraju Gerazeńczyków. Ledwie wysiadł z łodzi, zaraz wybiegł Mu naprzeciw z grobów człowiek opętany przez ducha nieczystego.  Mieszkał on stale w grobach i nawet łańcuchem nie mógł go już nikt związać.  Często bowiem wiązano go w pęta i łańcuchy; ale łańcuchy kruszył, a pęta rozrywał, i nikt nie zdołał go poskromić.  Wciąż dniem i nocą krzyczał, tłukł się kamieniami w grobach i po górach. Skoro z daleka ujrzał Jezusa przybiegł, oddał Mu pokłon i krzyczał wniebogłosy: «Czego chcesz ode mnie, Jezusie, Synu Boga Najwyższego? Zaklinam Cię na Boga, nie dręcz mnie!». Powiedział mu bowiem: «Wyjdź, duchu nieczysty, z tego człowieka».(...) "
(Mk 5,1-8)

W powyższym fragmencie Jezus uzdrawia opętanego. Możemy brać to dosłownie, ale również traktować jako metaforę. Czy Ty jesteś opętany? Każdy od razu myśli sobie, że zwariowałam zadając to pytanie, ale zastanów się. Czy nie opętały Cię pieniądze, chęć sławy, konsumpcjonizm? Czy ten "duch nieczysty" nie zadomowił się w Twoim sercu na dobre?
Sytuacja tego człowieka była nieciekawa. Mieszkał w grobach, ukryty, związywany. My dzisiaj również mieszkamy w grobach. Dawno pochowaliśmy się tam przed szczęściem. Nasze potrzeby spadły do minimum, aby tylko "jakoś to było". Chowamy się w grobach. Grób to przecież miejsce dla osoby zmarłej. No bo właśnie my już pomału stajemy się martwi. Ożywiamy się wtedy, kiedy chcemy narzekać albo plotkować. Często zdarza się, że idzie smutna kobieta, spotyka drugą i na pytanie, co u niej od razu ożywia się, bo chce powiedzieć, że cukier podwyższony, hemoglobina słaba, czy mąż dalej pije. Ostatnio byłam świadkiem takiej sytuacji, kiedy całkowicie spokojna, wręcz szara osoba rozpoczęła rozmowę ze swoją znajomą słowami "Aśka jest w ciąży, a ma dopiero siedemnaście lat!". No i zaczęło się. Jakby im ktoś podładował baterię, a od kilku dni już coś tam pikało, że trzeba podłączyć ładowarkę, bo ostatnia jest już kreska. 


Jesteśmy martwi. Przyzwyczajamy się do tego stanu i trwamy w nim, bo chcemy tylko, żeby jakoś to było. Nie, nie może tak być! Musimy chcieć naprawdę poprawić swoją sytuację. Co robi ten opętany? Biegnie do Chrystusa. Jego dusza chce pomocy. Wybiega mu naprzeciw. Ale co robi ciało? Zaklina, żeby Chrystus sobie poszedł, żeby go zostawił. Czemu? Bo zły duch wiedział, że będzie musiał odejść. Zdawał sobie sprawę, że skończy się jego panowanie nad tym człowiekiem. Dlaczego my często nie chcemy iść do spowiedzi? "A bo trzeba będzie przestać przeklinać, no chociaż na chwilę". Nie chcemy zmieniać swojego życia, bo wymaga to pracy, poświęcenia, samozaparcia.
Podam przykład typowo szkolny Nauczyciel zapowiada sprawdzian.
"No teraz to się naprawdę nauczę, dostanę 5, nie ma innej opcji! Tydzień został, dużo czasu" - w dzień zapowiedzenia.
"Nie chce mi się uczyć, ale jeszcze mam czas" - kolejne 5 dni.
"Za dużo tego materiału, ale na to 3 to sobie chociaż ściągi zrobię" - dzień przed sprawdzianem.
"Masakra, trudny był, żeby było chociaż 2".

Ile zapragniesz, tyle dostaniesz. Ale trzeba najpierw wybiec Jezusowi naprzeciw. Wszystko w nas będzie najpierw krzyczało, że nie chcemy, że Jezus ma odejść, bo dzieje się z nami coś złego, bo jeszcze rzeczywiście trzeba będzie rozpocząć remont w naszym mieszkaniu, a to by się trzeba było namachać, natrudzić. 

"Gdy Jezus przeprawił się z powrotem w łodzi na drugi brzeg, zebrał się wielki tłum wokół Niego, a On był jeszcze nad jeziorem.  Wtedy przyszedł jeden z przełożonych synagogi, imieniem Jair. Gdy Go ujrzał, upadł Mu do nóg i prosił usilnie:  «Moja córeczka dogorywa, przyjdź i połóż na nią ręce, aby ocalała i żyła».  Poszedł więc z nim, a wielki tłum szedł za Nim i zewsząd na Niego napierał. "
(Mk 5, 21-24)


Jair gdy tylko ujrzał Jezusa upadł Mu do nóg i błagał. Właśnie o to Jezusowi chodzi. Mamy prosić, kołatać, a nam otworzy. Dzisiaj gdyby Chrystus zszedł na ziemię, ludzie pewnie by stwierdzili, że ten Chrystus to przereklamowany, bo w telewizji lepsze efekty specjalne, niż te Jego cuda. Albo po prostu nie chcieliby prosić.
Wydaje nam się czasami, że chcemy za wiele. A przecież wiemy doskonale, że dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych. Jan Paweł II modlił się o uzdrowienia i często Bóg dawał mu to, o co prosił. Dlaczego? Ponieważ papież naprawdę prosił, wierząc, że to ma sens, że nie musi się bać.
Biblijny Jair przyszedł do Jezusa i upadł mu do stóp, aby błagać. I zostało mu dane.
Jezus poszedł z nim, a tłum napierał na Niego. Każdy chciał być jak najbliżej Niego. Dzisiaj odsuwamy się jak najdalej, ponieważ trzeba by było się natrudzić, spowiadać, skończyć z tą masturbacją, pogodzić się z koleżanką. Pójście za Chrystusem to droga wyrzeczeń, walki ze swoimi słabościami i umiejętność zadania sobie pytania "Czego ja chcę?!".

"
Gdy On jeszcze mówił, przyszli ludzie od przełożonego synagogi i donieśli: «Twoja córka umarła, czemu jeszcze trudzisz Nauczyciela?»  Lecz Jezus słysząc, co mówiono, rzekł przełożonemu synagogi: «Nie bój się, wierz tylko!».  I nie pozwolił nikomu iść z sobą z wyjątkiem Piotra, Jakuba i Jana, brata Jakubowego. Tak przyszli do domu przełożonego synagogi. Wobec zamieszania, płaczu i głośnego zawodzenia, wszedł i rzekł do nich: «Czemu robicie zgiełk i płaczecie? Dziecko nie umarło, tylko śpi».  I wyśmiewali Go. Lecz On odsunął wszystkich, wziął z sobą tylko ojca, matkę dziecka oraz tych, którzy z Nim byli, i wszedł tam, gdzie dziecko leżało. Ująwszy dziewczynkę za rękę, rzekł do niej: «Talitha kum», to znaczy: <Dziewczynko, mówię ci, wstań!> Dziewczynka natychmiast wstała i chodziła, miała bowiem dwanaście lat. I osłupieli wprost ze zdumienia."

"Nie bój się wierz tylko" - tak Jezus mówi do Jaira, ponieważ słyszy jak inni mówią do przerażonego ojca, że jego córka nie żyje i nie ma sensu zawracać głowy Nauczycielowi. Chrystus nie chce takich reakcji, czeka aż mu zawrócisz głowę, poprosisz, nawet o rzeczy dla Ciebie niemożliwe. Syn Boży wchodzi potem do pomieszczenia, gdzie leży dziewczynka i pyta po co kobiety płaczą. Jezus nie chce Twojej paniki, poddania się, zgiełku, zamieszania. Chce Ci pomóc żeby to wszystko jakąś uprzątnąć. Zada Ci pytanie "Czemu robisz zgiełk i płaczesz, przecież ci pomogę, tylko poproś Mnie o to". 

Jezus chce Twojego życia! Godzin treningu na siłowni, zakuwania do sprawdzianów, pełnej zabawy na imprezach, radości i jeszcze raz radości. Nie można przeżyć życia na pół gwizdka, tłumacząc, że jakoś to będzie, wymagając coraz mniej. To jak z tym sprawdzianem, chęci są, ale z realizacją krucho. Czasami prosimy Jezusa o pomoc, żeby się chłopakom spodobać, lepiej się uczyć, być lubianym. I nic. Cisza, jakby bez odbioru. Jezus może nie pomagać Ci świadomie, żebyś zrozumiał, że pierwszy krok należy do Ciebie. On się za Ciebie ładnie nie ubierze, na sprawdzian nie nauczy, milszy nie będzie. To Ty w sobie musisz zobaczyć piękno, dobro i mądrość. To Ty musisz nabiegać się na maratonach żeby być najlepszym. Żyj! Nie zmniejszaj swoich wymagań tylko cały czas pragnij coraz więcej. To spragnionym Jezus daje wody. Jest różnica między "Chcę", a "Miło by było, gdyby się udało". "Jak bardzo tego chcesz" - pyta Jezus - "Ile jesteś w stanie dla tego poświęcić". Nie żyj od telewizora do lodówki. Wyjdź do ludzi, nie spędzaj niedzieli  na kanapie. Wymagaj od siebie i od życia! Chrześcijaństwo nie jest umartwianiem się, to radość z daru jakim jest życie. Jezus nie był smutasem, cieszył się, kochał, uzdrawiał. Dlaczego taką sympatią darzymy Jana Pawła II? Ten człowiek żył! Umiał kilkanaście języków, wędrował po górach, ciągle pielgrzymował. Co to byłby za papież gdyby siedział przed telewizorem zmieniając kanały. Jan Paweł II żył. Zawsze był uśmiechnięty, jego oczy były pełne miłości i zrozumienia. Kazał młodym wymagać od siebie, nawet jeśli inni dawno przestali od nas wymagać. Piękne słowa! "Istnieć nie znaczy żyć" - jak śpiewa wokalista zespołu LemON. To że chodzimy, oddychamy, rozmawiamy, nawet uśmiechamy się, nie znaczy, że żyjemy. Bo ŻYĆ zobowiązuje. Do czego? Do zadania sobie pytania "Czego ja chcę!?" i podążania za tym, prosząc Jezusa o siłę, łaskę i moc do realizacji zadań. Kiedyś będziemy rozsądzeni ze swojego życia. Na Sądzie Ostatecznym poza przykazaniami Bóg osądzi nas również z tego, jak rozporządzaliśmy talentami, jak mówi przypowieść o talentach, oraz jak wykorzystaliśmy życie, które nam dał.

Z Panem Bogiem!

3 komentarze:

  1. To ja muszę sporo prosić, może w końcu się zlituje....

    OdpowiedzUsuń
  2. Widziałam w przychodniach i szpitalach wielu chorych ludzi, młodych i starych, bogatych i biednych. Dziś dominuje przekonanie, że wartość człowieka jest zależna od jego wydolności ekonomicznej - zupełnie jak w starożytnej Grecji albo w Kanaanie. Dopiero choroba pokazuje im, że jest inaczej, choć większość w takiej sytuacji użala się nad sobą i popada w egoizm. Inni z kolei popadają w drugą skrajność, myląc nawrócenie z byciem osobą religijną i tak stają się dewotami/dewotkami.
    Moją nadzieją jest życie wieczne, na Nowej Ziemi i w Nowym Niebie. Pan Jezus powiedział, że błogosławieni są ubodzy w duchu, a więc ci, którzy polegają tylko na Nim - bo nic innego nie mają, aby się chwalić.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Czasami przeraża mnie to, że niektóre posty są adekwatne do teraźniejszego fragmentu mojego życia. A więc zgadzam się z tobą. Jeśli mam być szczera to wczoraj prosiłam, błagałam, przepraszałam, ale w takiej jakby zwykłej rozmowie, tyle, że z Jezusem i dzisiaj czuję się lepiej, widzę, że jest lepiej i wiem, że będzie lepiej.

    OdpowiedzUsuń